Boy

Ten cykl wspomnień chcę poświęcić moim największym przyjaciołom z jakimi dane było mi polować – moim psom. Zawsze mi towarzyszyły na polowaniach. Nie wyobrażam sobie polowania bez psa, to połowa przeżyć , połowa radości i zero komfortu kiedy go zabraknie. Miałem ich wiele bo życie psa myśliwskiego rządzi się swoimi prawami, trzy lata młody , pięć lat dobry a potem już starość i emerytura której one rzadko dożywają, zwłaszcza dzikarze i norowce. Zawsze miałem psy dobre. Były jednak wśród nich psy wybitne jak mówią  „na cały powiat sławne” i nie tylko i o nich właśnie chcę opowiedzieć. Mam je na fotografiach i zawsze przypominają mi minione polowania a było ich sporo. Zawsze był wyżeł i jamniki potem foksy krótkowłose ale po kolei.
  Swoje doświadczenie łowieckie jako mener zdobywałem pod okiem starego doświadczonego kynologa z Opolszczyzny Pana Romana Łuczaka leśniczego d.sp. łowieckich koło Brzegu nad Odrą w Stobrawie.
Był ojcem mojego serdecznego przyjaciela Marka w tym czasie również studenta AR we Wrocławiu. Prowadził dużą hodowlę psów myśliwskich i tam też podczas niezapomnianych polowań na pióro odbierałem pierwsze lekcje prowadzenia wyżłów. Z tego okresu pamiętam słowa Pana Romana który cytując słynnego menera niemieckiego Oberlendera mówił: „nie zepsutemu psu a jego panu należą się kije”.
 Boy.
To było wiosną 1970 roku. Wyszedłem akurat wieczorem ze stołówki domu studenckiego Labirynt Akademii Rolniczej we Wrocławiu niosąc zapamiętale uczącym się kolegom kolacje, gdy nagle obok mnie pojawił się wyżeł wietrząc zawartość niesionego przeze mnie talerza. Dropiaty , krótkowłosy, średniej postury ale proporcjonalnie zbudowany i chudy jak nieszczęście. Czy myśliwy może być obojętny na psi los, na pewno nie. Zainteresowałem się przybłędą, nakarmiłem i kiedy rano otworzyłem drzwi od naszego pokoju położonego na parterze i wychodzącego bezpośrednio na zewnątrz budynku pierwszym widokiem jaki ujrzałem ponad wycieraczką, było wymowne spojrzenie psich oczu poparte energicznym dzwonieniem strychulcem . Oczy psa mówiły: witaj , jestem tu , czekam na ciebie , znaleźliśmy się, dałeś mi jeść więc może dasz mi znowu. Dałem – całe śniadanie . Tak też nasz trzyosobowy pokój pozyskał nowego lokatora.
Jak go nazwać?, przecież jakieś imię miał. Zespół kolegów myśliwych studenckiego koła łowieckiego ‘Remiza” przy AR we Wrocławiu zebrał się w licznym składzie podsuwając propozycje. Padały różne imiona ale pies nie reagował. na półce leżała książka Boya- Żelińskiego -Słówka . Popatrzyłem na pierwszy człon nazwiska autora i powiedziałem boy. Pies podniósł się i merdając kikutem ogona podszedł do mnie,  trafiony pomyślałem.
Skąd się przybłąkał nie wiadomo, na ogłoszenie jakie zamieściłem nikt nie zareagował. Zaczął się mozolny cykl układania, wtedy już jak oceniliśmy, trzyletniego psa. Akademik położony był nad Odrą więc codziennie rano i popołudniu poddawałem mojego podopiecznego kolejnym lekcjom. Szło opornie. Zwłaszcza aportowanie. Pies leżał , zostawał , warował ale aportu dobrowolnie z ziemi nie chciał podnosić a wzięcie do kufy pióra było problemem. Ale mój upór i determinacja zaczynały przynosić skutki. Kindersztuba została odrobiona sumiennie. Długi gwizdek i pies warował z pełnego galopu , dwa krótkie i momentalnie był na metr przed mną . Aport jako tako. Przełom nastąpił y połowie sierpnia. Do wymuszania posłuszeństwa służyła mi proca i luźny śrut o numeracji zero co pozwalało mi uzmysłowić psu, że mam nad nim władze i na odległość. Wychodziliśmy rano akurat na kolejną lekcję kiedy nad głową na drzewie siadł gołąb grzywacz. Pies zainteresował się nim, wystawił go. Jako były mistrz ulicy z dzieciństwa w strzelaniu z procy mogłem zrobić tylko jedno, podniosłem leżący na ścieżce kamyk, celny strzał , trzepot skrzydeł , skok psa i przepięknie przyniesiony i oddany troszkę z oporem w pełnym siadzie aport. Kufa pełna piór i ten wzrok –jakby wreszcie zrozumiał o co chodzi. Zrozumiał i to jak. No cóż, wiem ze chwalić się tym nie ma co ale od tego momentu w psa wstąpił nowy duch. Aportował wszystko , z każdego miejsca , w sposób perfekcyjny. Pierwsze kaczki, zagrały geny ,pies był w  wodzie rewelacyjny. Postrzałkowi nie odpuszczał za żadne skarby dostawał go zawsze. Wtedy przyszła nosówka. Było źle. Antybiotyki na które poszło wtedy całe moje stypendium jednak zadziałały ale psu pozostał niedowład kończyn tylnych. Konsultacje moich kolegów o.m.c. (o mały ciut) lekarzy weterynarii wskazały na kurację strychniną. Było to albo- albo. Ciężko mi było, zżyłem się już z tym psem a tu tak jakbym postawił go pod ścianą . Decyzja robimy,- zastrzyk ... udało się niedowład zanikł , rehabilitacja pomogła. Psu pozostał leciuteńki niedowład lewej tylnej łapy pojawiający się przy dużym zmęczeniu. Aportował do tego stopnia wszystko co mu kazałem że zaczęliśmy się z kolegami doskonale tym bawić. Za szerokim na jakieś 20 metrów kanałem leżały żeńskie akademiki AM. Latem nad kanałem z naszego brzegu oglądaliśmy pełen przekrój opalających się damskich ciał. Jeśli któraś z wyciągniętych na kocach i opalających się studentek zostawała zauważona a obok koca stały np. buty scenariusz był prosty. Pies był posyłany po aport, płynął spokojnie na drugi brzeg wysłuchując komendy „naprzód , tak , dobrze , trzymaj” i spokojnie szedł wzdłuż rozpostartych kocy z damskimi ciałami . Kiedy tylko usłyszał komendę „ tak dobrze, aport „, brał w kufę but i natychmiast płynął do mnie. Za chwile więc mieliśmy na drugim brzegu właścicielkę lub co się zdarzało często odnosiliśmy but pełni skruchy-ech to były dobre czasy. Oczywiście za godziwą opłatą pies był wynajmowany do tego rodzaju aportów co tez miało swoje plusy.
 Wrzesień, pierwsze kury, szeroki łan ziemniaków graniczący z burakami, idziemy pod wiatr. Pies zaciąga ostrym łukiem w pełnym galopie i nagle jakby wpadł na niewidzialną ścianę - zastyga nienaturalnie wygięty w przepięknej klasycznej stójce. Uf , zrobiło mi się ciepło , wprawdzie widziałem go wystawiającego ale nigdy nie tak. Odruchowo sprawdzam załadowanie strzelby – do psa mam ze trzydzieści metrów. Spokojnie Boy , trzymaj , trzymaj mówię do psa. Pies stoi jak skamieniały, cały drży tylko wietrznik zaciąga przepiękny kuropatwi odwiatr., żeby tylko nie spudłować przechodzi mi przez myśl. Komenda naprzód, nic, naprzód , pies nie reagują stojąc jak zahipnotyzowany , popycham go lekko kolanem i w tym momencie rwie się starka a za nią potężne stado kur. Strzelam dwa razy, pierwszy strzał trochę nerwowy, zbarczenie, druga kura spokojnie odłożona na bok spada w buraki w kłębkach pierza.  Pies siadł jakby zaskoczony tym co się stało.
-Aport , ale już ta komenda była tylko pro forma. Martwa kura błyskawicznie przyniesiona, oddana i to co mnie wtedy zaskoczyło najbardziej , praca za postrzałkiem, najpierw nerwowa potem spokojniejsza , i wreszcie stójka, dochodzę, pies skacze i podnosi drugą kurę, delikatnie , doskonale bez błędu, tak się zaczęło. W pierwszym sezonie strzeliłem z tym psem ja i moi koledzy kilkaset kur. Był rewelacyjny.
Rok 1973. Jestem kierownikiem OHZ Nieciecz . na Ośrodek przyjeżdża z wizytą Przewodniczący Zarządu Głównego PZŁ- wtedy jeszcze doktor- Jerzy Krupka. Schodzimy właśnie z rannego wyjścia na rogacza pies idzie przy nodze  kiedy przez polna drogę przechodzi jeż. Prezes z uśmiechem pokazując jeża pyta - zaaportuje. Oczywiście że zaaportuje , kilka sekund i pies siedzi przede mną z jeżem w pysku rozchylając fafle żeby się nie pokłuć. A jak na pióro? Proszę sprawdzić odpowiadam , kaczki , kury i za kilka dni telegram że mam się stawić z psem tu a tu gdzie mnie odbiorą samochodem . mam prowadzić  psa na polowaniu dla myśliwych nic więcej. Pakowanie, plecak, ciuchy , otok , gwizdek , smycz , trampki, coś na zmianę i na pociąg. Rano jestem na miejscu, ze stacji odbiera mnie samochód i wiezie do miejscowego OHZ na miejsce zbiórki. Przed kwaterą normalny kocioł, samochody milicji , obstawa ,co się dzieje myślę. Witam się z kierownikiem moim kolegą. Co jest grane- pytam. Same fisze odpowiada-chyba z Iranu od cesarza, od dwóch dni taki zamęt. Oczywiście polowanie na kuropatwy dodaje. Ilu myśliwych? pytam - kilku po dwóch na psa. Ok. już jestem spokojny. Pogoda rewelacyjna jakby się na górze dogadali. Chłodnawo, słonecznie, lekki wiaterek. Daję psu pić , proszą na śniadanie, pracownicy osobno , goście osobno , psy tez coś dostają ale nie za dużo. Szef podchodzi do mnie wita się. Liczę na pana i na Boya – mówi, dostaje pan dwóch doskonałych strzelców oni nie będą losować psów polują z wami dopowiada. No ładnie - maślę ale co ma się stać , pies w doskonałej kondycji ,wypoczęty , tylko polować. Odprawa. Szczegóły. Myśliwych jest dziewięciu. Na prawym skrzydle stoi dwóch, rozmawiają z dr Krupka który pokazuje im mnie. Podchodzą witają się klepią psa. Widać klasę myśliwych. Piękna broń, eleganckie stroje. Wielki świat. Kierownik OHZ podprowadza dwóch pomocników –masz tu dwóch ludzi do noszenia kur i amunicji, samochód będzie jeździł za wami. No cóż Francja elegancja myślę. A jak z kurami?- pytam. Stachu macha ręką i mówi - w cholerę, tylko żeby dobrze strzelali , dostajesz najlepszy teren obok będzie szef z tym najważniejszym –jakiś szejk czy minister chyba-dodaje. Pojechaliśmy jakieś trzy cztery kilometry , wychodzę pierwszy, strażnik pokazuje mi teren i kierunek marszu ale wiatr mamy z boku. Przejedźmy tam pokazuję. Nie bardzo się ze mną zgadzają ale tłumacz tłumaczy. Myśliwi sekundę rozmawiają i decyzja przejeżdżamy. W tym momencie dogaduję się z jednym z myśliwych po niemiecku, to ułatwia sprawę choć tłumacz mocno się krzywi.
Zaczynamy. Myśliwi na skrzydłach , ja nieco z tyłu na środku, wiatr prosto w twarz i naprzód . tak naprawdę to prawie nie zdążyliśmy dobrze ruszyć bo pies po pierwszym zakosie stanął przed nami jak zamurowany. Myśliwi spokojni, patrzą na mnie . Pokazuję, że mają podchodzić do psa z dwóch stron, od tyłu, dochodzimy na kilka metrów kiedy z przeraźliwym furkotem rwie się potężne stado. Cztery strzały , trzy kury , jedno pudło. Myśliwi się ożywiają, rozmawiamy co dobrze, co źle , ustalamy kolejność strzałów przy kolejnej stójce i potoczyło się. Stan kur fenomenalny , strzelcy lepiej niż dobrzy . Z prawej Ahmed nie pudłuje prawie wcale, z lewej jego chyba brat, Kemir częściej, ale powoli się rozkręca, uspakaja. Pies chodzi jak natchniony, raz tylko wpada na kury płosząc je. Od czasu do czasu chwila zatrzymania kiedy pies wypracowuje postrzałka . Polujemy na małych chłopskich polach. Strażnicy odbierają strzelone kury, donoszą naboje. Eldorado, przerwa na posiłek rozkładamy się nad małym bajorem. Jakby było mało dolatuje nad bajoro para kaczek, potem druga , są grzywacze wszystko jak na zamówienie. Pies się ochłodził przy kaczkach odpoczął , ruszamy. Myśliwi zadowoleni, chwalą psa, na trokach setka kur. Nie śpieszymy się pies troszkę zmęczony widać ten jego minimalny przykurcz na tylnej łapie ale nie popuszcza. Podchodzimy do niewielkiej łączki są kury ale za rowem. Pies stoi chwilę , ogląda się na mnie wraca i znowu dociąga. Myśliwi zaskoczeni komentują zachowanie psa. W końcu Kemir wchodzi do wody przechodzi rów i strzela pięknego dubleta , kury rwa się na boki , brat poprawia z identycznym skutkiem. Ja w siódmym niebie dumny z psa. Koniec zjeżdżamy do Ośrodka , ruch, gwar opowiadania. Widzę że wszyscy myśliwi spoglądają na mojego Boya. Irańczycy żywo dyskutują przychodzą oglądnąć psa. Odprawa. ogłoszenie króla i wice króla polowania- zostają nimi moi myśliwi, strzelona jest przez nich grubo ponad setka kur. Miły moment dekoracja najlepszych, myśliwi zapraszają mnie do siebie . Starszy mówi , tłumacz tłumaczy. Mówi że dzisiejsze polowanie na kuropatwy było rewelacyjne nie tylko z powodu ilości strzelonej zwierzyny ale i z tego powodu że nie straciliśmy ani jednego postrzałka. Chwalą psa , menera , pęcznieję z dumy. Starszy podchodzi do Boya i wkłada mu cos za obroże, potem ja dostaję upominek , myśliwski album.
 Podchodzi szef gratuluje , widzę że jest bardzo zadowolony. -Upominkami proszę się nie chwalić- mówi. Dobra robota. Wyjmuję zwitek z za obroży psa w kopercie jest 50 dolarów, otwieram album w albumie za okładką druga koperta a w niej ... 100 USD. Dzisiaj ta suma nie robi wrażenia ale wtedy to była moja roczna pensja. Zarabiałem miesięcznie 1500 zł a dolar kosztował 100 zł sztuka.  Stanęliśmy finansowo na nogi ale to nie było najważniejsze. Najważniejszym dla mnie było to że otrzymana po tygodniu podwyżka mówiła wyraźnie, że zdaliśmy z psem surowy egzamin przed myśliwską światową elitą i przed okiem samego szefa  PZŁ, który nie zwykł chwalić bez powodu. Był to bez wątpienia najlepszy dyplom dyplom I-go stopnia z wyróżnieniem jaki otrzymał mój pies i ja jako mener.
Polowałem z Boyem kilka lat. odszedł tak jak się pojawił . Zachorowałem wtedy i wylądowałem w szpitalu w Świdnicy, pies był u matki w Wałbrzychu. Po wyjściu ze szpitala pojechałem do Wrocławia załatwić jakieś dokumenty w Związku Kynologicznym. Przy wejściu moją uwagę na tablicy ogłoszeń zwrócił anons, że przybłąkał się wyżeł niemiecki gładkowłosy z długą blizna na prawym uchu. Podobnie jak Boy pomyślałem. Skąd mogłem wiedzieć że chodziło właśnie o Boya który był u matki w Wałbrzychu. Pies uciekł matce na spacerze znalazł sobie na ulicy myśliwego – nota bene znał go już wcześniej i z nim pojechał do Wrocławia a tam wyskoczył z auta przez otwarte okno i tyle. Po latach dowiedziałem się, że był w jednym z kół wrocławskich wyżeł przybłęda z blizną na uchu któremu nie uchodził żaden postrzałek , takim psem mógł być tylko Boy.

 

Script logo